S05E28: "Most na rzece Kwai" (1957) -- CLASSIC. Opowiadam o filmie "Most na rzece Kwai" (1957) Davida Leana. Odcinek powstał we współpracy z Podkarpackim Szlakiem Filmowym. ERRATA: W odcinku mylnie podaję daty produkcji filmów Davida Leana, czyli "Olivera Twista" oraz "Wielkich nadziei". W istocie "Wielkie nadzieje" pochodzą z roku 1946

The Bridge on the River Kwai1957 7,6 31 465 ocen 13 891 chce zobaczyć 7,7 11 ocen krytyków {"rate": Strona główna filmu Podstawowe informacje Pełna obsada (35) Opisy (3) Opinie i Nagrody Recenzje (3) Nagrody (32) Forum Multimedia Wideo (1) Zdjęcia (23) Plakaty (70) Pozostałe Ciekawostki (17) Powiązane (2) Newsy (15) {"type":"film","id":31647,"links":[{"id":"filmWhereToWatchTv","href":"/film/Most+na+rzece+Kwai-1957-31647/tv","text":"W TV"}]} Pełna obsada i twórcy (35) Obsada Twórcy Inne {"ids":[65521,65520,65522,65523,65524,65525,453719,65526,65527,65528,453718,444405,65529,453717,909428,909427,909426,909425,909424]} William Holden Komandor Shears William Holden Alec Guinness Pułkownik Nicholson Alec Guinness Jack Hawkins Major Warden Jack Hawkins Sessue Hayakawa Pułkownik Saito Sessue Hayakawa James Donald Major Clipton James Donald Geoffrey Horne Porucznik Joyce Geoffrey Horne André Morell Pułkownik Green André Morell Peter Williams Kapitan Reeves Peter Williams John Boxer Major Hughes John Boxer Percy Herbert Szeregowy Grogan Percy Herbert Harold Goodwin Szeregowy Baker Harold Goodwin Ann Sears Pielęgniarska w syjamskim szpitalu Ann Sears Heihachirô Ôkawa Kapitan Kanematsu Heihachirô Ôkawa Keiichiro Katsumoto Porucznik Miura Keiichiro Katsumoto Chakrabandhu Yai Chakrabandhu Vilaiwan Seeboonreaung Syjamka Vilaiwan Seeboonreaung Ngamta Suphaphongs Syjamka Ngamta Suphaphongs Javanart Punynchoti Syjamka Javanart Punynchoti Kannikar Dowklee Syjamka Kannikar Dowklee

Dzięki za łapki w górę i komentarze, wspierasz tym mój kanał! Dołącz do mojej Ekipy! http://bit.ly/16iVB2Z ROZWIŃ OPIS Cała misja w 27 minut, 5 na

Sklep Filmy Filmy DVD Kino akcji Wojenne Oferta dvdmax : 45,99 zł Opis Opis Batalion brytyjskich jeńców pod dowództwem płk. Nicholsona zostaje skierowany przez Japończyków do budowy linii kolejowej w birmańskiej dżungli. Anglicy mają postawić strategiczny most na rzece Kwai. Jeńcy próbują sabotażu, ale ich dowódca, choć na każdym kroku upokarzany przez japończyków, żąda by budowla była pomnikiem cywilizacji europejskiej. Wycieńczeni żołnierze ogromnym wysiłkiem wykonują ten rozkaz. Tym większy ból budowniczych, gdy w okolicy zjawiają się komandosi z rozkazem: wysadzić most. Dane szczegółowe Dane szczegółowe ID produktu: 1001054964 Tytuł: Most na rzece Kwai Reżyser: Lean David Obsada: Holden William , Guinness Alec , Hawkins Jack Muzyka: Arnold Malcolm Producent: Columbia Dystrybutor: Imperial CinePix Data premiery: 2000-01-01 Język oryginału: angielski Lektor: tak Lektor języki: angielski, francuski, niemiecki Polski dubbing: nie Napisy: angielskie Nośnik: DVD Typ dysku: dwuwarstwowa, jednostronna Liczba nośników: 2 Dźwięk 0 Region: 2 Indeks: 62798457 Recenzje Recenzje Dostawa i płatność Dostawa i płatność Prezentowane dane dotyczą zamówień dostarczanych i sprzedawanych przez . Inne tego reżysera Inne z tymi aktorami Najczęściej kupowane
Boulle Pierre - Most na rzece Kwai Dodano: 2 lata temu. R E K L A M A. Informacje o dokumencie Dodano: 2 lata temu. Rozmiar : 280.2 KB: Rozszerzenie: epub: Moje
Rozmyślając nad podróżą do Tajlandii uznałam, że w moim planie absolutnie nie może zabraknąć mostu na rzece Kwai. Oglądałam kiedyś film, a poza tym, uwielbiam odwiedzać historyczne miejsca. Te w Azji, interesują mnie szczególnie i mam sporą listę, która obejmuje tunele Wietkongu w Wietnamie, czy też Pola Śmierci w Kambodży. Wycieczka z biurem. Początkowo chciałam udać się do Kanczanaburi (gdzie most się znajduje) na własną rękę, ale ostatecznie lenistwo zwyciężyło i postanowiłam pojechać z wycieczką. Z wiadomych powodów, rzadko decyduję się na takie rozwiązania. Tym razem też byłam sceptyczna, gdyż obawiałam się, że wycieczka obejmie jeżdżenie na słoniach, wizytę w tygrysim sanktuarium albo jakiś wodny targ. Nie chciałam uczestniczyć w żadnym z tych procederów, gdyż jestem przeciwna wykorzystywaniu zwierząt w turystyce, a wszelkie ”autentyczne” targi, tudzież wioski z poprzebieranymi ludźmi, kompletnie mnie nie interesują. W biurze podróży zapewniono mnie jednak, że mogę wybrać wycieczkę, która w programie ma jedynie most. Cena nie wydała mi się zbyt wysoka, a myśl o tym, że nie musiałabym martwić się transportem ani w jedną, ani w drugą stronę, wydała się kusząca. Co więcej, uznałam, że skoro głównym punktem programu jest most, to będę miała wystarczająco dużo czasu, żeby na spokojnie go sobie obejrzeć. Otóż nic bardziej błędnego! I teraz, już z pełnym przekonaniem, stwierdzam, że na żadną wycieczkę, z żadnym biurem, więcej nie pojadę. A już na pewno nie w kraju takim jak Tajlandia! Na Filipinach i w Malezji korzystałam z pomocy przewodników i miałam super doświadczenia. Jednak wycieczka ze zwykłym biurem podróży, w kraju nastawionym na wyciąganie pieniędzy z durnych turystów, to zupełnie inna bajka i kompletne nieporozumienie! Dlaczego więcej nie pojadę? To z czego byłam zadowolona, to transport. Zostałam odebrana z hostelu, jechało się dobrze, o nic nie musiałam się martwić. Niestety na tym zalety się kończą. Cała reszta to porażka i już wyjaśniam dlaczego. Po pierwsze, moim głównym i właściwie jedynym celem, było zobaczenie mostu. Spodziewałam się, że podczas całodniowej wycieczki będę miała na to mnóstwo czasu. Ile miałam w rzeczywistości? 20 minut! Cały dzień na wycieczce i tylko 20 minut na główny punkt programu! Nasza kilkuosobowa grupa została wysadzona w Kanczanaburi, tuż pod World War II & Jeath War Museum. Powiedziano nam, że za dodatkową opłatą (50 THB) możemy je sobie zwiedzić, a następnie udać się na most. Ja chciałam zobaczyć i most i muzeum, żeby przy okazji czegoś się dowiedzieć. Czasu było jednak tak mało, że przez muzeum zmuszona byłam dosłownie przelecieć i zamiast poczytać sobie tablice informacyjne, musiałam zadowolić się ich zdjęciami. I tak zazwyczaj robię zdjęcia, gdyż pamięć jest ulotna, ale lubię chociaż trochę sobie poczytać, żeby zwiedzając, wiedzieć na co patrzę. Tym razem było to niemożliwe. Jesteś turystą, płacisz 10 razy więcej. Kolejna rzecz, która moim zdaniem jest absolutną niedorzecznością, to ceny dla turystów i podejście Tajów do tematu. W pewnym momencie, nasza przewodniczka powiedziała, że jeśli chcemy jechać pociągiem (który przejeżdża przez most), to musimy zapłacić dodatkowe 100 THB. Wiedziałam, że tak będzie, gdyż poinformowano mnie o tym w biurze. To, co mnie zaskoczyło, to sposób, w jaki przewodniczka przedstawiła sytuację. Otóż stanęła przed nami i kilkukrotnie powtórzyła, że Tajowie płacą za pociąg 10 THB, a turyści 100 THB. Mówiła to w taki sposób, jak gdyby była to najnormalniejsza rzecz na świecie. A niby dlaczego jedni ludzie płacą mniej, a drudzy więcej? Dlaczego panuje taka dyskryminacja i podziały? I dlaczego nigdy nie dostaliśmy żadnych biletów ani potwierdzenia zapłaty, a pieniądze trafiły do osoby, która wyrosła jak spod ziemi i zdecydowanie nie wyglądała na pracownika kolei? 10 minut na zdjęcie. Następna kwestia, o której chciałabym wspomnieć, jest najsmutniejsza i dała mi najwięcej do myślenia. Nie jest to bynajmniej temat dla mnie nowy. Już od dawna spędza mi sen z powiek. Tego dnia zobaczyłam jednak kolejną jego odsłonę, bardzo dobitną i od tego czasu, nie daje mi to spokoju. Otóż gdy jechaliśmy pociągiem, a także później, nad wodospadem, nasza przewodniczka cały czas rzucała hasła typu: – powiem wam, kiedy będzie czas na zdjęcie, – mamy 10 minut, czas tylko na zdjęcie, – chwila na zdjęcie i wracamy do busa. Ja się pytam, od kiedy podróżowanie opiera się wyłącznie na robieniu zdjęć? Czy ludzie naprawdę przemierzają tysiące kilometrów tylko po to, żeby zrobić sobie zdjęcia, a następnie pochwalić się nimi na Facebook’u, tudzież Instagram’ie? Jaki to ma w ogóle sens? Ja nie po to przez lata marzyłam o podróżach w dalekie miejsca, żeby teraz, gdy wreszcie je odwiedzam, zrobić sobie zdjęcia i wsiadać z powrotem do busa! Ja jeżdżę po świecie, żeby się uczyć, doświadczać, poznawać zmysłami. Jeśli odwiedzam jakieś miejsce, to chcę w nim pobyć, poczuć atmosferę, zamyślić się nad jego historią, wydarzeniami, jakie miały tam miejsce. Chcę poczuć lokalne smaki i zapachy, przysiąść na ławce, popatrzeć na rzekę, może pogadać chwilę z ludźmi. I tak, ja też robię zdjęcia, bo lubię i dzięki nim zabieram ze sobą detale, które mojej pamięci wcześniej czy później na pewno by umknęły. Zawsze jednak staram się, aby czas na zdjęcia był tylko malutkim procentem mojego pobytu w danym miejscu, a nie jego główną, lub też jedyną częścią. Jak patrzyłam na tych ludzi, którzy na zawołanie rzucili się do okien pociągu i zaczęli pstrykać zdjęcia, to naprawdę mnie to przeraziło. Nawet nie patrzyli, co tam jest za tymi oknami, tylko robili zdjęcia, jedno za drugim. I takich sytuacji są tysiące. Widzę to non stop, w każdym kraju, do którego jadę. Coraz więcej osób patrzy na świat przez obiektyw aparatu, a właściwie przez ekran telefonu. Wchodzą do świątyni, pstryk, i już ich nie ma. Kilkunastominutowa sesja na plaży w zwiewnych sukienkach, po czym z powrotem na deptak, a może nawet do hotelu. Selfie, jedno za drugim, w każdej możliwej pozie. Oprócz tego filmiki, nagrania z dronów, transmisje. I absolutny hit, o którym do niedawna nie miałam pojęcia. Czy wiecie, że niektórzy zabierają teraz ze sobą ubrania, żeby przebierać się do zdjęć? Tak, idą w jednych ciuchach, tych wygodniejszych i bardziej odpowiednich do pogody, a później przebierają się, żeby lepiej wyglądać na zdjęciach. Ja nie wiem, czy ja już jestem taka stara, a może nie idę z duchem czasu, ale jedno jest pewne, nie ogarniam! Nie ogarniam tego! Podsumowując. Podsumowując, już nigdy nie pojadę na żadną wycieczkę zorganizowaną. Wolę się męczyć w rozklekotanym autobusie (albo czterech), dojechać na wieczór i iść do zapyziałego hoteliku. Byle tylko mieć możliwość naprawdę zobaczyć miejsce, które chcę zobaczyć, poczuć je trochę i zabrać ze sobą wspomnienia, które będą miały dla mnie znaczenie.
The Bridge on the River Kwai by Most na rzece Kwai and see the artwork, lyrics and similar artists. Read about Janusz Gniatkowski 1958 r. Playing via Spotify Playing via YouTube
Dwie godziny drogi od Bangkoku, w niewielkiej miejscowości Kanchanaburi położonej w samym sercu dżungli, wznosi się jeden z najsłynniejszych mostów świata. Dramatyczna historia jego budowy stała się znana za sprawą oscarowego dzieła Davida Leana. Oto most na rzece Kwai – symbol II wojny światowej na Dalekim Wschodzie i japońskich zbrodni wojennych. Dzieje budowy Kolei Tajsko-Birmańskiej, powszechnie znanej jako Kolej Śmierci, to jedna z najczarniejszych kart II wojny światowej w Azji Południowo-Wschodniej. Dramatyczna historia zainspirowała francuskiego jeńca Pierre’a Boulle do napisania powieści „Most na rzece Kwai”. Na jej podstawie w 1957 r. David Lean nakręcił jeden z najlepszych dramatów wojennych wszech czasów, który zdobył siedem Oscarów i stał się klasyką wojennego kina. Dzięki niemu cały świat dowiedział się o tragicznych losach alianckich jeńców wojennych wziętych do niewoli przez Japończyków. Niestety ich losy były o wiele bardziej tragiczne niż zostało to przedstawione w filmie (który notabene nakręcono na Sri Lance, a nie w Tajlandii). Ani powieść, ani film, nie wspominają także, jak wielu azjatyckich robotników straciło życie przy budowie kolei… Budowa Kolei Śmierci rozpoczęła się w czerwcu 1942 r. Japończycy, którzy już na początku wojny kontrolowali duży obszar Azji Południowo-Wschodniej, zaczęli przygotowywać się do ataku na Indie Brytyjskie. Kiedy działania aliantów prowadzone w okolicy Singapuru i cieśniny Malakka zablokowały drogi morskie w tym rejonie, Japończycy przystąpili do budowy monumentalnej linii kolejowej, która miała mieć kluczowe znaczenie dla szybkiego transportu wojsk, broni i amunicji z Tajlandii do wojsk japońskich stacjonujących w Birmie. W czasie największego wykorzystania kolei Japończycy wysyłali dziennie średnio 6 pociągów dostarczających zaopatrzenie i wojska na birmański front. fot. Linia kolejowa o długości 415 km miała połączyć Bangkok w Tajlandii i Rangun w Birmie. Czas budowy kolei, która biegła serpentynami przez dżunglę i przełęcze górskie obliczono na pięć lat, ale Japończycy wydali rozkaz, by linia kolejowa została ukończona w ciągu… 12 miesięcy! (w rzeczywistości trwała 16 miesięcy, do października 1943 r.). Do budowy 260-kilometrowego odcinka w Tajlandii jako siłę roboczą wykorzystano 60 tys. alianckich jeńców wojennych oraz 250 tys. robotników z Azji. źródło: Aby zbudować linię kolejową więźniowie karczowali dżunglę i przebijali tunele przez skały, budowali nasypy, kładli trakcje i wznosili mosty. Najtrudniejszym odcinkiem była budowa torów przez przełęcz Hellfire Pass, 80 km od Kanchanaburi. Przez 18 godzin na dobę jeńcy wykuwali w litej skale tunel przy pomocy prymitywnych narzędzi. W świetle pochodni oświetlających miejsce pracy wyglądali jakby znaleźli się w czeluściach piekła, stąd nazwa tego odcinka: „Przejście Ognia Piekielnego”. fot. Zoe Goodacre – CC Niewolnicza, nadludzka praca, głodowe racje żywieniowe i spartańskie warunki sprawiały, że liczba ofiar lawinowo rosła z dnia na dzień. W dodatku gorący i wilgotny klimat sprzyjał rozwojowi malarii, cholery i dyzenterii. Japończycy traktowali jeńców przedmiotowo – niczym wymienialne narzędzia pracy. Najtrudniejsze odcinki budowano kosztem jednego życia za jeden kolejowy podkład… Stąd właśnie wzięła się nazwa „Kolej Śmierci”… Na trasie Kolei Śmierci zaplanowano około 300 wiaduktów, estakad i mostów. Jednym z nich był most na rzece Kwai o numerze 272 i długości 346 m, który przeszedł do legendy za sprawą wspomnianego już słynnego dramatu wojennego. Stalowe elementy mostu sprowadzano z Jawy i montowano przy użyciu bloków i lin. Jednak budowla uwieczniona w powieści i w filmie znajdowała się nieco dalej na północ i dziś już nie istnieje. Most, który stanowił kluczowy punkt linii kolejowej, został zbombardowany przez amerykańskie lotnictwo 2 kwietnia 1945 r. Most na rzece Kwai, który dziś oglądamy, wsparty na masywnych filarach, z charakterystycznymi łukowatymi przęsłami po bokach i kanciastymi pośrodku, to rekonstrukcja, odbudowana w ramach reparacji wojennych przez Japończyków. Do słynnego mostu dopłynęłam tratwo-restauracją holowaną przez łódź motorową. Rejs po rzece Kwai trwa niecałą godzinę i prowadzi przez malowniczą okolicę. Ścieżka dźwiękowa z filmu, z charakterystycznymi gwizdami, która nagle rozbrzmiała z głośników na tratwie to znak, że dopływamy do azjatyckiego pomnika II wojny światowej. Po moście zawsze spaceruje mnóstwo turystów. Ale uwaga, dwa razy dziennie przejeżdża tędy pociąg! Jeśli właśnie znajdujecie się na torach, można schronić się na jednym z wielu balkoników umieszczonych między przęsłami. Każdego roku, na przełomie listopada i grudnia, odbywa się tu Festiwal na Rzece Kwai – huczne święto upamiętniające atak aliantów na most. Towarzyszy mu wspaniałe widowisko świetlne, któremu wtórują dźwięki muzyki, imitujące odgłosy nalotu bombowego. Spektakl jest bardzo popularny, dlatego miejsca trzeba zarezerwować z dużym wyprzedzeniem. Liczbę ofiar głodu, chorób i wyczerpania podczas budowy Kolei Śmierci szacuje się na 16 tys. alianckich jeńców wojennych i 100 tys. cywili. Wielu ofiar nie udało się zidentyfikować. Niestety historia niewiele miejsca poświęca bezimiennym azjatyckim robotnikom… Na Cmentarzu Wojennym w Kanchanaburi spoczywa 6982 alianckich żołnierzy, głównie Holendrów, Brytyjczyków i Australijczyków. Ciała żołnierzy amerykańskich przeniesiono na cmentarz wojskowy Arlington w Waszyngtonie. Pieczę nad cmentarzem w Kanchanaburi sprawuje Komisja Grobów Wojennych Wspólnoty Brytyjskiej i trzeba przyznać, że robi to doskonale. Nekropolia jest wyjątkowo zadbana, trawniki idealnie przystrzyżone, a proste, identyczne tablice nagrobkowe lśnią w blasku słońca. Można w zadumie pospacerować między rzędami grobów i przyjrzeć się napisom na pamiątkowych tablicach. Widnieją tam nazwiska, daty, nazwy oddziałów, gdzieniegdzie leżą chorągiewki. Większość żołnierzy nie miała więcej niż 30 lat… Tam, gdzie brakuje nazwiska, wyryto tylko słowa: „Człowiek, który oddał życia za kraj”… Niestety azjatyccy robotnicy nie zostali w taki sposób upamiętnieni… Tuż obok cmentarza jenieckiego mieści się Muzeum Kolei Tajsko-Birmańskiej. Muzeum wykorzystuje techniki interaktywne, dioramy i makiety prezentujące model trasy Kolei Śmierci w dolinie rzeki Kwai, zdjęcia z budowy linii kolejowej, makietę szpitala obozowego, czy też eksponaty, listy do rodzin i inne pamiątki przekazane przez byłych więźniów (w muzeum nie wolno robić zdjęć). By uzmysłowić sobie piekło tamtych czasów warto odwiedzić także Muzeum Wojenne JEATH założone w 1977 r. na terenie kompleksu świątynnego Wat Chai Chumphon. Nazwa muzeum to skrót od pierwszych liter krajów, których obywatele budowali Kolej Śmierci: Japonia, Anglia (England), Australia/Ameryka, Tajlandia, Holandia. Na muzealną ekspozycję składają się przedmioty codziennego użytku, wzruszające listy do rodzin, szkice i obrazy przedstawiające katorżniczą pracę oraz tortury, jakim poddawali jeńców Japończycy. Eksponaty zostały umieszczone w trzech bambusowych chatach, które odzwierciedlają spartańskie warunki życia oryginalnego obozu jenieckiego. Muzeum JEATH nie należy mylić ze znacznie nowszym i prywatnym Muzeum II Wojny Światowej (World War II Museum) mieszczącym się tuż obok mostu, którego ekspozycja ma ponoć niewiele wspólnego z wojną i nie jest godna uwagi. Przejazd fragmentem Kolei Śmierci jest dziś atrakcją turystyczną. 77-kilometrowa trasa wiedzie z Kanchanaburi do stacji Nam Tok. Ja przejechałam krótszy odcinek: z Wang Pho do Thakilen. Podróż nie trwa długo, jednak, gdy mamy w pamięci tragiczną historię tej kolei, wywołuje duże emocje. Niewygody pociągu trzeciej klasy (drewniane siedzenia i wentylatory zamiast klimatyzacji) rekompensują wspaniałe widoki za oknem. Bo, paradoksalnie, okupiona życiem tysięcy ludzi trasa jest bardzo malownicza, droga wije się przez środek gęstej dżungli i wzdłuż doliny rzeki Kwai. fot. calflier001 – CC W pociągu panuje radosny gwar, błyskają flesze aparatów, trudno oprzeć się wrażeniu – podobnie jak na słynnym moście – że ludzki dramat miesza się tu z komercją… Przejeżdżając tą trasą pozwólmy sobie na chwilę zadumy nad losem ludzi, którzy za linię kolejową zapłacili najwyższą cenę… Pozostając w kręgu tych tragicznych wydarzeń polecam także film „Droga do zapomnienia” (The Railway Man) – opartą na faktach historię byłego więźnia obozu jenieckiego (w tej roli Colin Firth) pracującego przy budowie Kolei Śmierci, który wyrusza do Tajlandii na poszukiwanie swojego dawnego oprawcy. Część scen filmu rozegrała się w Kanchanaburi. Po wizycie w tym miejscu film nabiera szczególnego znaczenia… (Visited 2 666 times, 1 visits today)
TᗩᒍᒪᗩᑎᗪIᗩ Kanchanaburi to region, gdzie można zobaczyć słynny most na rzece Kwai – owiany złą sławą odcinek kolei birmańskiej, przy budowie której zginęło tysiące jeńców wojennych. Miłośnicy
Most na rzece Kwai – jedna z najbardziej popularnych atrakcji turystycznych w Tajlandii. Most stoi w miejscowości Kanchanaburi, znajdującej się w środku dżungli, około 120 km od Bangkoku. W czasie II wojny światowej miasto znalazło się pod okupacją japońską i leżało na trasie Kolei Śmierci – linii kolejowej łączącej Bangkok z Birmą, liczącej 415 km długości. Około 250 tys. żołnierzy jenieckich oraz przymusowych robotników brało udział w budowaniu tej trasy. Ponad 100 tys. z nich zmarło z wyczerpania podczas morderczej pracy w dżungli i w wyniku licznych chorób. Most oraz temat Kolei Śmierci rozsławiła adaptacja filmowa powieści francuskiego jeńca Pierre’a Boulle’a. Film powstał w 1957 roku, został nagrodzony wieloma nagrodami (w tym 7 Oskarami) i do dziś stanowi jeden z najważniejszych obrazów kinematografii światowej. Nie ma się więc co dziwić, że nad rzekę Kwai ciągną rok rocznie tysiące turystów… Jednak w Kanchanaburi nie stoi most filmowy – sceny z udziałem drewnianego mostu nagrywane były na Sri Lance. Ten, który teraz oglądamy to most betonowy, z żelaznymi przęsłami, stojący na miejscu dwóch poprzednich – drewnianych, zniszczonych podczas nalotów wojsk alianckich. Obecny most również nie wyszedł bez szwanku i dwa przęsła zostały po bombardowaniach wymienione. Most na rzece Kwai powinien być symbolem morderczej pracy niewolniczej oraz śmierci tysięcy jeńców, powinien być pomnikiem upamiętniającym straszliwe czasy wojny. Ale nie jest. Poza jakimś niewielkim muzeum i pobliskimi cmentarzami, to miejsce czysto komercyjne. Stragan na straganie, knajpa na knajpie, miejsce wszelakich uciech oferowanych turystom. Wiedząc o tym, nie zawiedziecie się, ale spodziewając się miejsca martyrologii możecie przeżyć niezły szok. Spędziliśmy tam parę godzin, zjedliśmy smaczny obiad w restauracji na wodzie, przespacerowaliśmy się mostem, poobserwowaliśmy przejeżdżające wolno pociągi… I tyle. Obiad w malowniczej knajpce na wodzie. Dużą atrakcją dla naszej córki było karmienie setek kłębiących się w wodzie kolorowych ryb. Po drugiej stronie mostu znajduje się ciekawa świątynia, ale mieliśmy kryzys (Amelia) i nie doszliśmy do niej ;) Czy warto się tam wybierać? Jeśli tylko po to, aby zobaczyć most, który wcale nie jest TYM mostem – to nie. Ale w okolicy jest kilka wartych uwagi miejsc i można połączyć wizytę w Kanchanaburi ze zwiedzaniem regionu. Można też zanocować w jednym z wielu hoteli w środku dżungli, tuż nad rzeką, tak jak my. A każda dżungla jest magiczna. Kipi życiem, zielonością, wrzaski małp, ptasi śpiew lub krzyk, feeria dźwięków i barw. Niezapomniane wrażenia! Poleć:
. 521 8 87 159 421 234 599 182

most na rzece kwai nuty